Osłabieniem dolara, euforią na Wall Street i poprawną nastrojów na rynkach finansowych (na czym mocno skorzystał złoty i inne waluty EM), zakończyło się majowe posiedzenie Fed. A dokładnie jego odbiór przez inwestorów. Skąd taka reakcja, skoro pierwszy raz od dawna stopy procentowe w USA zostały podwyższone o 50 punktów bazowych, padła zapowiedź kolejnych taki podwyżek, a Fed zapowiedział redukcję swojego bilansu?

Odpowiedź na powyższe pytanie jest prosta: rynek obawiał się zdecydowanie bardziej jastrzębich sygnałów. Zamiast tego Fed i Powell mrugnęli do rynku, jak gdyby chcieli powiedzieć, że trzymają rękę na pulsie i jak trzeba będzie, to zaostrzanie polityki monetarnej wyhamuje.

Wczoraj Fed podniósł stopy procentowe o 50 pb do 0,75-1,00 proc. Ta decyzja była spodziewana. Fed też ogłosił, że od 1 czerwca rozpoczyna redukcję bilansu. Tyle tylko, że najpierw po 47,5 mld USD, a dopiero od września o 95 mld USD, co w scenariuszu bazowym obstawiał rynek. To było pierwsze mrugnięcie do rynku. Na konferencji prasowej Powell dodatkowo wykluczył podwyżkę w czerwcu o 75 pb, co przed wczorajszym posiedzeniem było jedną z obstawianych przez rynek opcji. W efekcie szanse na to, że w czerwcu stopy w USA wzrosną o 50 pb podskoczyły do ponad 90 proc. z 56 proc. przed wczorajszą decyzją. I to wystarczyło, żeby dolar zaczął się osłabiać, a Wall Street skorzystało z okazji i wygenerowało silne wzrostowe odbicie.

Na chwilę obecną wygląda to tak, że spodziewane w tym roku silne zaostrzanie polityki monetarnej przez Fed jest w znacznej mierze już zdyskontowane, więc jeżeli nic szczególnego się nie wydarzy, to najbliższe kilka tygodni upłynie pod znakiem relatywnie dobrych nastrojów na rynkach. Później natomiast gra będzie się toczyć o to, czy gospodarka USA miękko wyląduje, czy też jednak zaliczy recesję.